Fantastyczne wspomnienie naszego kolegi Witolda Kurskiego

Witold Kurski

 

Kilka wspomnień z prac nad pomnikiem Poległych Stoczniowców.

 

W dniu 7 października 2015 roku zatelefonował do mnie mój były student Wydziału Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej Pan Zygmunt Manderla, długoletni sekretarz Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców z informacją, że 13 grudnia 2015 odbędzie się spotkanie Komitetu połączone z opłatkiem zaś 16 grudnia 2015 odbędzie się uroczystość rocznicowa z udziałem przedstawicieli władz państwowych, wojewódzkich i kościelnych, oraz zaproszonych członków rodzin poległych stoczniowców i znaczących postaci – Lecha Wałęsy, pisarza Stefana Chwina i reżysera Andrzeja Wajdy. Ja też jestem zaproszony na obydwie uroczystości, jak również mój starszy syn Jarosław, a uroczystości odbędą się w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku.

 

Równocześnie szykowane jest wydawnictwo albumowe o powstaniu pomnika, gdzie zostaną wymienione zasługi artystów, budowniczych i konsultantów projektu: profesora Eugeniusza Bielewicza w zakresie fundamentowania oraz moje w zakresie eliminowania drgań pomnika powstających pod wpływem wiatru i jestem proszony o dokonanie niezbędnych korekt co do tytułów naukowych jak i co do opisu fachowego wykonanych działań. Ustaliliśmy, że zakres moich działań zostanie opisany jako ,,wyeliminowanie zjawiska interferencji aerodynamicznej pomnika, poprzez wstawienie na poziomie ramion krzyży trzech łączników z możliwością regulacji ich długości oraz z przegubami kulistymi na końcach”. Te łączniki eliminują względne przemieszczenia wybranych węzłów słupów.

 

Wróciły wspomnienia sprzed 35 laty, gdy w 1980 roku członek Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców przyniósł do mnie, do swego byłego wykładowcy przedmiotu Wytrzymałość Materiałów w Katedrze Mechaniki Konstrukcji Okrętowych, rysunki konstrukcyjne Pomnika z prośbą o konsultacje. Zaniepokojenie budowniczych po postawieniu pierwszego słupa wzbudziły jego duże wahania z amplitudą wahań przy porywistym wietrze osiągającą na szczycie 80 centymetrów. Wykonane szybko kontrolne przeliczenia wykazały, że takie drgania tego słupa nie zagrażają jego bezpieczeństwu. Dostarczona dokumentacja konstrukcji i rozwiązania wewnętrznych usztywnień wskazywały, że jej twórcami są konstruktorzy reprezentujący najwyższy poziom inżynierski, a wykonane w biurze projektowym obliczenia na działanie wiatru dla jednego słupa wykazały, że według Polskich Norm wymagane kryteria są spełnione. A więc pomnik o konstrukcji trzech słupów wolno stojących w dostatecznej odległości od siebie spełnia wymagane kryteria wytrzymałościowe. Odległości jakie są w projekcie pomiędzy słupami bez ramion krzyży byłyby wystarczające, ale końce ramion krzyży są zbyt blisko siebie i mogą uderzać o siebie wydając dźwięk podobny do bicia dzwonów i to jest powód niepokoju Komitetu. Nie znana pozostaje sprawa interferencji aerodynamicznej, bowiem końce ramion krzyży są od siebie w bardzo małej odległości, poza tym nie ma norm i metod obliczeniowych na taki przypadek.

 

Po dyskusji z kolegami w Katedrze zaproponowaliśmy rozwiązanie problemu podając propozycje kilku wariantów stężeń pomiędzy słupami. Pamiętam, że bardzo nam się podobało rozwiązanie z blachownic tak łączących słupy, aby z każdego kierunku widać było srebrnego orła. Inne rozwiązania nie były tak piękne, ale byłyby pod względem technicznym równie skuteczne. Ale żadne z rozwiązań nie zadawalało komitetu i artystów od pomnika. Mają być trzy krzyże wolno stojące i inna ewentualność nie wchodzi w rachubę. Aby nie zaprzepaścić  dzieła zbudowania trwałego pomnika, zaczęliśmy nawet konstruować tłumiki hydrauliczne, które można by umieścić w ramionach krzyży. Rozważaliśmy również użycie dodatkowych łańcuchów na pomniku jako rozstrajaczy drgań. Tak straciliśmy kilka dni. Nie wiem co się stało, chyba Komitet został czymś przestraszony, bowiem zostałem pilnie poproszony do Biura Projektowego Stoczni Gdańskiej, abym przedstawił rozwiązania stężeń, które moim zdaniem są konieczne i będą najlepsze. Co ciekawe, cała nasza rozmowa w Biurze Projektowym Stoczni Gdańskiej, w gronie kilkunastu osób złożonym z członków Komitetu Budowy Pomnika, artystów i konstruktorów, odbywała się na stojąco z braku miejsca na postawienie krzeseł. Przedstawiłem, że moim zdaniem najlepsze pod względem wytrzymałościowym jak i najłatwiejsze do wykonania będą trzy łączniki zaczepione w określonych przeze mnie punktach na wysokości środków ramion krzyży i zakończone przegubami kulistymi, a łączniki mają pracować na zasadzie ściągaczy. Łączniki będą pracowały wyłącznie na siły osiowe, zaś przeguby kuliste to stały element wyposażenia w ciągnikach i w transporcie, a więc dostawa tych elementów będzie błyskawiczna. Trzy łączniki i sześć przegubów załatwiają bezbłędnie sprawy kinematyczne pomnika i nie będzie możliwości uderzania końców ramion krzyży o siebie, a zamocowanie po środku wysokości ramion skutkuje, że  dla obserwatora z  zewnątrz  te łączniki będą niewidoczne. O tym, że zastosowanie łączników usuwa problem interferencji aerodynamicznej, jak i że drgania pomnika po zastosowaniu łączników będą się wytłumiały dwukrotnie szybciej nie wspomniałem, zostawiając te argumenty na kolejną wypowiedź.

Zapadła cisza na blisko minutę. Przewodniczący półgłosem zwraca się  do Bogdana Pietruszki  co sądzi o mojej propozycji. Artysta po dłuższej chwili namysłu wyraża opinię, że akceptuje moje rozwiązanie i ze swej strony wyraża na nie zgodę.  I już wyrażoną pełnym głosem usłyszałem wypowiedź przewodniczącego: ,,Decydujemy się na te łączniki” i ani słowa, że nie mają one walorów artystycznych, i że zmieniają koncepcję pomnika. Już nie była potrzebna z mojej strony jakakolwiek dodatkowa argumentacja. Narada ciągnęła się dalej i słyszałem polecenia robocze do zebranych o dostarczenie odpowiednich katalogów przegubów i norm dla ściągaczy. Wszystkie katalogi jak i normy były na miejscu w bibliotece biura konstrukcyjnego. Zrobiłem szkice wskazując miejsca zamocowania dodatkowych zaczepów, bowiem dla prawidłowego rozwiązania stężeń ważne było, aby linie proste będące przedłużeniem osi łączników przecinały się w punktach, które równocześnie są środkami skręceń przekroju poprzecznego każdego ze słupów. Przy niedopełnieniu tego warunku wstawione łączniki zamiast tłumić niebezpieczne drgania, wymuszałyby ruchy słupów  przy innych formach drgań w tym skrętne. Skutek ich zastosowania byłby wtedy dokładnie przeciwny do zamierzonego. Skonstruowanie dodatkowych zaczepów do słupów to dla biura konstrukcyjnego była już drobnostka – w tym samym dniu były już zrobione przez konstruktorów potrzebne szkice i dokumenty. I tak się stało. Bardzo lubię ten sposób pracy, do którego przywykłem będąc stałym współpracownikiem Zygmunta Chorenia w Biurze Projektowym Stoczni Gdańskiej. Co ciekawe, to robocze spotkanie miało miejsce po przeciwnej stronie korytarza w stosunku do biura Zygmunta Chorenia. Do dzisiaj nie wiem, a jestem bardzo ciekaw, co przestraszyło Komitet.

Obserwowałem postępy budowy i po postawieniu trzeciego słupa również montaż ,,moich” łączników spinających słupy. Ten montaż widziałem na ekranie telewizora i zazdrościłem trochę wojewódzkiemu sekretarzowi Partii Tadeuszowi Fiszbachowi, który pojechał z ekipą montażową do góry. Czułem się tak, jakby przez kogoś obcego zostało zajęte miejsce przeznaczone dla mnie. Pod względem technicznym i przy użyciu odpowiedniego dźwigu i pomostów była to operacja nieskomplikowana, a obecność sekretarza partii nie ułatwiała montażu, ale cała Polska zobaczyła jak partia troszczy się o sprawy stoczniowców.  O zasługach Tadeusza Fiszbacha, wniesionych dla sprawy  budowy pomnika, dowiedziałem się dopiero wiele lat później, a więc jego wjazd na górę i spięcie  trzech słupów, zakańczające montaż konstrukcji wytrzymałościowej pomnika traktuję obecnie jako wydarzenie mające duże znaczenie nie tylko symboliczne dla ówczesnego sekretarza. I nie jestem powołany do oceny motywów którymi się kierował w swoich działaniach.

Pozostało czekać na pierwsze sztormowe wiatry. Jak na złość nie było tych wiatrów i  uroczystości inauguracyjne wyprzedziły chrzest bojowy ,,moich” łączników. Byliśmy na uroczystości całą rodziną, ale wśród tłumów zgubiliśmy się z Jarkiem i Jackiem, a tak naprawdę, to nasi synowie od rodziców uciekli. Uroczystości bardzo nam się podobały i nie zauważyłem niczego niezwyczajnego, ale później organizatorzy podzielili się ze mną wrażeniami. Wielkość tłumu widzów spowodowała, że organizatorzy przestali panować nad tłumem, co mogłoby się źle skończyć. Na szczęście zaczęła się część artystyczna i pałeczkę dyrygowania artystami i widzami przejął doświadczony reżyser Andrzej Wajda i po jakimś czasie wraz ze swoimi pomocnikami opanował groźną sytuację.

 

Po dziesięciu dniach od uroczystości, w drugi dzień świąt, zaczyna mocno wiać. Podmuchy są coraz silniejsze. Jest godzina 22.00. Decyduję się jechać pod pomnik. Pojechałem tramwajem  zabierając ze sobą mechaniczny radziecki wiatromierz, stoper do pomiaru okresów wahań oraz niemiecką artyleryjską lornetkę. Wieje bardzo mocno, toteż w Gdańsku w zasięgu obserwacji wzrokowej nie ma ani jednego człowieka, ani jednego wozu milicyjnego. Tylko ja jeden, a wiatr pogwizduje i chwilami muszę iść mocno pochylony. Nikogo nie ma na ulicach i placu Solidarności. Już z odległości 100 metrów od pomnika widzę, że się chwieje. Jestem bardzo zaniepokojony. Rozkładam się ze swoim sprzętem w ściśle określonym, wcześniej upatrzonym miejscu, i obserwuję pomnik. Najpierw podmuchy. Radziecki wiatromierz wskazuje 16 m/sek., ale to jest przy ziemi, to znaczy że wyżej jest około 20 m/sek. Jest to mniej niż dla tego miejsca przewidują w warunkach sztormowych Polskie Normy (24 m/sek.). Ale nie prędkość wiatru jest najważniejsza. Przy równym wietrze, obciążenie wiatrem nawet o dwukrotnie większej szybkości nie zniszczy pomnika. Ważne są impulsy i okresowość podmuchów. Ta okresowość impulsów może wymusić niebezpieczne drgania, które się bardzo długo wytłumiają, bo stal ma niewielki współczynnik tłumienia w porównaniu na przykład z budowlą drewnianą czy ceglaną lub żelbetową.

 

Po około sześciu minutach od początku silnego podmuchu, to znaczy szkwału, drgania pomnika praktycznie zanikły. Mijają jeszcze dwie minuty i nadchodzi kolejny szkwał troszkę silniejszy od poprzedniego. Sytuacja znów się powtarza. Z widma podmuchów mam jedną wartość dla maksymalnych prędkości i okres. Jest on ponad 80 razy dłuższy od podstawowego okresu drgań własnych pomnika wynoszącego około 4 sekund, a drgania wytłumiają się po sześćdziesięciu wahnięciach. Zaczynam z optymizmem patrzeć w przyszłość. No to teraz trzeba zbadać podmuchy o krótszych okresach. Do tego potrzebna jest specjalna aparatura rejestrująca a ja mam tylko stoper i wiatromierz. Najgroźniejszych (przypadek rezonansu) dla konstrukcji podmuchów o okresie 4 sekund praktycznie nie ma, albo są bardzo słabe. Podmuchy o okresie wielokrotności 4 sekund również mogą być groźne, gdyż są silniejsze i mogą wzbudzić drgania subharmoniczne. Ale to są sprawy losowe. I podmuch może nawet stłumić niektóre drgania.

 

Decyduję się na pomierzanie amplitud drgań w czasie kilku cykli siedmiominutowych celem złapania największych wartości amplitud drgań w czasie dwudziestu minut sztormowego wiatru. To powinno wystarczyć do wyciągnięcia wniosków.

Wykorzystuję niemiecką lornetkę artyleryjską, ma ona wbudowaną skalę tysięcznych (kąt jedna tysięczna oznacza jeden metr na odległości jednego kilometra). Z rysunków konstrukcyjnych znam dokładnie wymiary poszczególnych elementów ramion krzyży, które będę namierzał, znam również odległości od upatrzonego miejsca, w którym dokonuję pomiarów, do pomnika i wysokość ramion nad terenem. Dla oficera rezerwy wojska polskiego, którym jestem, przeliczenie tych wymiarów na tysięczne to drobnostka. W gruncie rzeczy dysponuję  bardzo prymitywnymi środkami pomiaru, ale wyniki pomiarów okazały się rewelacyjne.

Mierzyłem podwójną amplitudę ruchów końca ramienia krzyża przy drganiach podstawowych. Po podzieleniu przez dwa otrzymałem amplitudy. Wybierałem do pomiaru amplitud moment zaraz po ustaniu szkwału, to jest na początku drgań zanikających.  Największe zarejestrowane amplitudy to było szesnaście centymetrów. Z moich wcześniejszych obliczeń wiadomo mnie było, że problemy z wytrzymałością statyczną mogą zacząć się przy tej formie drgań dopiero powyżej ugięcia dziewięćdziesięciu centymetrów. Wiedziałem również, że połączenia dospawanych przy fundamencie usztywnień, ze stali o podwyższonej wytrzymałości, mają przy tych deformacjach wystarczającą wytrzymałość zmęczeniową. Już bez emocji pomierzałem amplitudy drgań przy trzeciej fali podmuchów.

Obserwując drgania zauważyłem ciekawe sprawy związane z teorią drgań, ale nie będę zanudzał czytelnika problemami ortogonalności drgań. Wprowadzenie przez łączniki kinematycznych więzów, spowodowało nieliniowości w układzie. Zauważyłem przepływy energii przy drganiach swobodnych pomiędzy formami drgań, co w układach liniowych nie może mieć miejsca. Jako zjawisko, wydłuża czas zanikania drgań ale niewiele i jest ono niegroźne dla wytrzymałości pomnika, ale jest to poważne zadanie do dyskusji na konferencjach czy seminariach naukowych.

 

W drodze powrotnej do domu tramwajem nocnym już psychicznie odprężony, uświadomiłem sobie, że wstawienie łączników tak zmieniło sztywność konstrukcji, że amplitudy drgań wymuszone przez wiatr zmalały pięciokrotnie w stosunku do wymuszonej amplitudy pojedynczego słupa. Ale dlaczego aż pięć! Takiego efektu nie spodziewałem się, bowiem według moich wcześniejszych kalkulacji oczekiwałem, że po wstawieniu łączników zmniejszą się co najwyżej dwukrotnie amplitudy początkowe. Czyżbym w moich obliczeniach zawyżył wartość współczynnika dynamicznego lub nie uwzględnił innych efektów? A może zadziałały jeszcze inne czynniki, to znaczy prawa aerodynamiki a nie tylko zmiana sztywności, i trzy słupy przemieszczające się razem są dla powietrza bardziej opływowe niż trzy poruszające się oddzielnie, a więc amplitudy sił wymuszających nie wzrosły trzykrotnie licząc w stosunku do pojedynczego słupa ale znacznie mniej? Przypomniała mnie się wypowiedź profesora Zygmunta Franaszczuka z Politechniki Gdańskiej, który mnie uczył aerodynamiki i latania: „Pamiętaj Witku, że w aerodynamice dwa plus dwa to może być sześć albo półtora ale nigdy cztery”. Jako przykład podawał opór aerodynamiczny motocykla, który wzrasta o kilkadziesiąt procent gdy dosiądzie się pasażerka, ale zmaleje o kilkadziesiąt procent gdy ta pasażerka mocno przytuli się do kierowcy.  A więc można mówić o szczęściu, bowiem trafiłem na przypadek półtora za pierwszym razem, a próba mogła być tylko jedna.

 

W kolejnych dniach wykonałem szereg przeliczeń pomnika, podobnych do obliczeń wytrzymałości samolotu przy podmuchach. Są tam efekty złagodzenia skutków podmuchów, bowiem pomiędzy powietrzem przed strefą podmuchu a podmuchem istnieje strefa przejściowa. I przy poważnych obliczeniach trzeba ją uwzględniać. I inaczej się ją liczy i inaczej ona skutkuje dla małego samolociku niż dla dużego. Na duży samolot te same podmuchy działają słabiej. Jeden pojedynczy słup pomnika zachowuje się jak mały samolocik, złączone razem trzy słupy zachowują się jak ciężki bombowiec, który po podmuchu majestatycznie zmienia tor lotu. W mojej młodości zetknąłem się osobiście z profesorami specjalistami od wytrzymałości konstrukcji lotniczych Jarosławem Naleszkiewiczem i Franciszkiem Janikiem, a w późniejszym okresie mego życia z profesorem Tadeuszem Sołtykiem i jestem wdzięczny tym ludziom, że mogłem od nich czerpać, w osobistych kontaktach, nie tylko wiedzę, ale i wzorce sposobów podejścia do rozwiązywania problemów technicznych, oraz wzorce życiowe. Ci trzej profesorowie, oprócz tego że byli konstruktorami samolotów i naukowcami, to byli jeszcze pilotami samolotowymi, balonów i szybowców i to nie tylko sportowymi: Tadeusz Sołtyk był przed wojną polskim pilotem wojskowym i latał na bombowcach. Ja też jestem pilotem szybowcowym i samolotowym, w obydwu przypadkach mam klasy pierwsze pilota.

 

Po tych doświadczeniach i obliczeniach sprawa odporności pomnika na działania sztormowych wiatrów już nie spędzała mnie snu z powiek, ale zmobilizowała mnie do dokładniejszego studiowania aerodynamiki źle opływowych konstrukcji i zagadnień flatteru, co przydało się później przy konstrukcji osprzętu żaglowców. Pod względem teoretycznym są to sprawy nadzwyczaj trudne, bowiem w większości przypadków siły aerodynamiczne są siłami nie mającymi potencjału. Specjaliści wiedzą jakie to sprowadza trudności.

Komitet Techniczny dba o pomnik i robi okresowe przeglądy. Ostatni bardzo szczegółowy przegląd konstrukcji miał miejsce w 2006 roku. Nie ma najmniejszych oznak pęknięć zmęczeniowych. Pomnik stoi już 35 lat i postoi jeszcze wiele lat. A w 1980 roku pobożnym życzeniem twórców pomnika było aby wytrzymał chociaż dziesięć lat.

 

Po Nowym Roku 1981 było kilka poważnych sztormów i ja byłem wtedy dosyć częstym gościem pod pomnikiem i stwierdziłem za każdym razem, że nic złego się nie dzieje. W lecie 1981 r., gdy znajomym z Warszawy pokazywałem pomnik, nie znany mnie a stojący obok jakiś Gdańszczanin, ze sposobu bycia raczej wesołego usposobienia, objaśniał znajdującym się w pobliżu przyjezdnym nowicjuszom, uderzając się przy tym lewą ręką w swoją pierś, a prawą wskazując na pomnik, że TO MY, TO MY GDAŃSZCZANIE, zbudowaliśmy TEN POMNIK. Początkowo wziął mnie również za przyjezdnego nowicjusza, ale gdy zorientował się z moich wypowiedzi, że ja też jestem z Gdańska i do tego mam zasługi przy konstrukcji pomnika, złapał oburącz moją prawą dłoń, uklęknął przy mnie, i dłoń ucałował. Tym spontanicznym aktem wdzięczności  byłem bardzo wzruszony ale również nieco zażenowany.

 

W stanie wojennym byłem kilka razy pod pomnikiem i stocznią. Bardzo niepokoiłem się, że pomnik ulegnie zniszczeniu nie od podmuchów wiatru, ale od działania władz. Wystarczyłoby odpiąć łączniki, a resztę zrobiłby wiatr. Widocznie to było zbyt mądre dla władz i łączników nikt nie ruszał. Potem już nie chodziłem, bo nie lubię zapachu gazu i nie lubię zimnych pryszniców. Jedna z wizyt mego starszego syna Jarosława w okolice pomnika zakończyła się jego trzymiesięcznym pobytem w sanatorium przy ulicy Kurkowej w Gdańsku i operacją laryngologiczną prostowania nosa, bo ze złamanym nosem wyglądał niezbyt ładnie i nie mógł przejść lotniczych badań lekarskich. Odnoszę wrażenie, że po upływie trzydziestu paru lat mój syn nie uświadamia sobie tego, co przeżywali wówczas jego Rodzice, bowiem sprawa niejakiego Przemyka z Warszawy śmiertelnie pobitego przez sanitariuszy była świeża.

 

Spawa oddziaływania wiatru na duże budowle i mosty oraz wieże nie jest nowa. Znany konstruktor francuski Eiffel rozwiązał te sprawy w najlepszy dostępny w jego czasach sposób. Wszystkie jego konstrukcje to były kratownice z reguły nitowane. Pojedyncze silne wiry taka ażurowa konstrukcja rozbijała na setki i tysiące mniejszych wirów wytwarzających siły o małych amplitudach i to działające w różnych kierunkach. Takie małe wiry mają krótkie okresy dyfuzji, i po czasie sekund lub minut, powietrze jest uspokojone. Wieża Eiffla w Paryżu wprawdzie chwieje się pod wpływem wiatru, ale bez poważnych problemów ze strony wiatru funkcjonuje ponad 100 lat. Jest to konstrukcja nitowana, co ma dodatni wpływ na zmniejszenie drgań, bowiem tłumienie w konstrukcji nitowanej jest ponad dwukrotnie większe niż w konstrukcji spawanej.

Natomiast most wiszący z jezdnią o konstrukcji blachownicowej, ale spawanej, w Tacoma (Stany Zjednoczone) został zniszczony poprzez wiatr w efekcie powstania sprzężonych drgań samowzbudnych i to przez wiatr o wcale nie nadzwyczajnej prędkości.

 

Do moich kolegów z Zakładu Dynamiki Maszyn Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku bardzo często przyjeżdżał profesor Jurij Worobiow z Charkowa, członek Ukraińskiej Akademii Nauk. Po kilku latach zaprzyjaźniliśmy się i tematem naszych rozmów były sprawy drgań samowzbudnych nie tylko elementów maszyn ale i budowli. Ja przedstawiłem Jurijowi moje doświadczenia z prac nad pomnikiem stoczniowców i nad masztami żaglowców, a Jurij swoje nad łopatkami turbin i nad pomnikiem Bohaterów Obrońców Stalingradu zwanym Matka Ojczyzna. Okazało się, że jako specjalista od flatteru jest stałym doradcą zespołu ratującego pomnik przed zniszczeniem przez podmuchy wiatru. Otóż kobieta symbolizująca Matkę Ojczyznę trzyma w prawym ręku miecz długości skrzydła dużego samolotu komunikacyjnego i gdy zaczyna wiać wiatr z określonego kierunku i określonej prędkości, Matka zaczyna pomachiwać tym mieczem grożąc wrogom ojczyzny, ale tak mocno, że cały pomnik się trzęsie i to w sposób groźny dla jego trwałości. Błąd powstał jeszcze na etapie budowy, gdyż na mieczu zostawiono ostre krawędzie, które spełniają role krawędzi skrzydła samolotu wymuszając wiry i powstaje siła nośna. Przy ruchach miecza powstają zmienne siły nośne wymuszające drgania, nazywane samowzbudnymi. Poprawienie błędu podczas projektowania lub budowy byłoby łatwe, na przykład przez zmianę kształtu miecza (wygięcie w łuk), przytępienie krawędzi ostrza lub perforację ścianek miecza, ale po zbudowaniu pomnika tych możliwości nie ma i pozostaje tylko zmiana wyważenia ręki lub miecza, co jest możliwe bez helikoptera, gdyż wewnątrz w ręce znajduje się klatka schodowa i windy, a w mieczu też jest wewnątrz możliwość poruszania się ludzi.  Można więc wyważać konstrukcję wstawiając dodatkowe masy od wewnątrz, i tak postępują.

W dolnej i środkowej części pomnika znajduje się laboratorium wytrzymałościowe, w którym bez przerwy pracuje dwudziestu naukowców i aparatura rejestracyjna. Utrzymanie tego pomnika jest bardzo kłopotliwe i kosztowne. Masa tego pomnika wynosi ponad osiem tysięcy ton, a wysokość osiemdziesiąt pięć metrów. Zadanie jakie otrzymał Jurij brzmiało: ,,Dopóki żyje choć jeden z obrońców Stalingradu to ten pomnik ma stać i świadczyć o zwycięstwie, a potem będzie nam łatwiej pozbyć się tego kłopotu”.

 

Nieco mniejsza od Matki Ojczyzny, a znajdująca się w Nowym Jorku Statua Wolności nie sprawia kłopotów z powodu wiatru, a w podniesionej ręce trzyma ogień wolności. Te płomienie wzbudzają podobne wiry jak miecz Matki Ojczyzny. I przez ponad sto lat nic się nie stało. Może ogół nie wie o tym, ale konstruktorem wewnętrznych nośnych wiązań pomnika był Eiffel. Pomnik powstał w Paryżu we Francji i w kawałkach został przewieziony do Nowego Jorku, tam zmontowany jako dar narodu francuskiego na 100 lecie Stanów Zjednoczonych. Zwiedzający pomnik mogą dostać się nie tylko do korony na głowie kobiety, ale również po schodach wewnątrz ręki do płomienia wolności. Towarzysze radzieccy budujący pomnik w Stalingradzie chyba mieli możliwość skorzystania z doświadczeń Eiffla.

 

Z problemem drgań samowzbudnych czyli flatteru spotkałem się podczas rejsu próbnego na statku żaglowym ,,POGORIA”, bowiem podczas prób żaglowych, po postawieniu wszystkich skośnych żagli, grotmaszt wpadł w drgania samowzbudne i to przy niezbyt silnym wietrze. Drgania ustały, dopiero wtedy, gdy w ich efekcie maszt doznał trwałego wygięcia. Maszt był potem prostowany w stoczni. Problem został rozpoznany a następnie rozwiązany poprzez wprowadzenie niewielkich zmian konstrukcyjnych. Jeden ze sztagów grotmasztu został zdwojony i dodano elastyczne baksztagi. Podczas budowy żaglowego statku badawczego ,,OCEANIA”, o prototypowym ożaglowaniu, bardzo obawiałem się flatteru nietypowych żagli rozpiętych na nietypowych masztach. Okazało się, że powzięte podczas projektowania środki konstrukcyjne są wystarczające i na próbach oraz podczas dalszej trzydziestoletniej eksploatacji flatter nie wystąpił. I znów dopisało mnie szczęście, bowiem jako konsultant w Biurze Chorenia doradzałem w sprawach konstrukcyjnych, wykonałem obliczenia wytrzymałościowe masztów i olinowania dla obydwu statków i brałem udział w obydwu rejsach próbnych. Poczułem w praktyce co to jest ciężar odpowiedzialności.

 

W terminach podanych w zaproszeniach odbyły się obydwie uroczystości. Na pierwszej kolega Zygmunt Manderla omówił historię budowy pomnika od pomysłu, poprzez zdobycie zezwolenia, projekt artystyczny i sprawy techniczne. Najtrudniejszą sprawą techniczną było fundamentowanie, a przed zbudowaniem fundamentu palowanie. Sprawy fundamentowania i statyki pomnika konsultował profesor Eugeniusz Bielewicz z Politechniki Gdańskiej. Gdyby żył, byłby teraz, na naszym spotkaniu, razem z nami. Niestety – ludzie odchodzą.

Po zbudowaniu fundamentów postawiono pierwszy słup i duże amplitudy wahań słupa zaniepokoiły budowniczych. W tym momencie zostałem przedstawiony członkom Komitetu jako konsultant, do którego zwrócono się z problemem drgań pomnika i który rozwiązał ten problem, spinając razem trzy słupy za pomocą ściągaczy, w sposób przedstawiony na ekranie. Potem było podzielenie się opłatkiem z członkami Komitetu, a wtedy jego Przewodniczący pan Henryk Knapiński zaproponował mnie jako mającemu zasługi przy budowie pomnika, abym został członkiem Komitetu Budowy Pomnika. Przyjąłem tę zaszczytną propozycję.

 

Kolejna uroczystość rocznicowa trzy dni później była bardziej oficjalna, z udziałem przedstawicieli Rządu, Episkopatu oraz zaproszonych gości, jak Lech Wałęsa, pisarz Stefan Chwin, Andrzej Wajda i Rodziny poległych stoczniowców. Za najciekawsze uważam dwa wystąpienia: Stefana Chwina i jego analizę wydarzeń grudniowych oraz pełne temperamentu Andrzeja Wajdy. Przemawiał także Lech Wałęsa, który krytycznie oceniał wyniki ostatnich wyborów. Spotkała mnie również osobista  satysfakcja, bowiem na tej uroczystości był obecny mój młodszy syn Jacek, który oficjalnie reprezentował Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.  W swoim przemówieniu opisał własne wrażenia z grudnia 1970 roku i z późniejszych strajków w Stoczni Gdańskiej oraz podkreślił znaczenie działalności ECS dla utrwalania pamięci o tych wydarzeniach u potomnych i zapewnił zebranych i dyrekcję ECS o  zabezpieczeniu przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, odpowiednich funduszy na działalność merytoryczną Europejskiego Centrum Solidarności w roku przyszłym.

 

Przed zakończeniem uroczystości udałem się z kolegą Zygmuntem Manderlą pod pomnik i wskazałem, że w wyniku wyburzeń budynków stoczniowych, wycięcia drzew i wybudowania ECS, napływ powietrza na pomnik został niekorzystnie dla pomnika ukierunkowany i zwiększył się. Choć sytuacja jest mniej korzystna niż przed 35 laty, to moim zdaniem w żadnym wypadku nie zagraża to bezpieczeństwu pomnika. Dostanę dokumentację z ostatniego przeglądu i materiały do ewentualnych obliczeń, a Komitet liczy, że przygotuję opracowanie na temat spraw technicznych pomnika.

 

Posłowie.

Od czytelników tych krótkich wspomnień otrzymałem wiele uwag i informacji. Jedną z nich od Stanisława Szymańskiego specjalisty od napędów hydraulicznych jest informacja, że zadanie skonstruowania zaczepów i  doboru przegubów kulistych do łączników otrzymał  w Biurze Projektowym Stoczni  po opisanej  naradzie, dobrze mnie znany inż. Wacław Mielicki, czołowy konstruktor od osprzętu żaglowców, z którym w Biurze Zygmunta Chorenia  często  spotykałem się w sprawach konstrukcji osprzętu  żaglowców, ale nigdy w rozmowach nie poruszyliśmy tematu pomnika. Na początku lat osiemdziesiątych  wyjechał za granicę.

Telefonowało również kilku uczestników wydarzeń 1970 r. Ci  jednoznacznie stwierdzali, że popełniam błąd pisząc o pomniku Poległych  Stoczniowców a powinienem używać nazwy Pomnik Zamordowanych Stoczniowców, co jest zgodne  z  rzeczywistością, bowiem stoczniowcy,  w czasie wydarzeń grudnia 1970 roku,  nie  byli uzbrojeni.

 

Gdańsk  12  grudnia 2016 r.